Broń zawsze mnie fascynowała. Nie na jakimś fanatycznym poziomie, po prostu — najpierw chłopięca, a później męska fascynacja. Chłopięca to G.I. JOE, bieganie z patykami przypominającymi karabiny czy pistolety i strzelanie do siebie nawzajem podczas zabaw na muranowskich podwórkach.
Broń zawsze mnie fascynowała. Nie na jakimś fanatycznym poziomie, po prostu — najpierw chłopięca, a później męska fascynacja. Chłopięca to G.I. JOE, bieganie z patykami przypominającymi karabiny czy pistolety i strzelanie do siebie nawzajem podczas zabaw na muranowskich podwórkach.
Męska — bo huk, strzały, adrenalina. Jest w broni coś, co nas do niej ciągnie. W moim przypadku nie chodzi o krzywdzenie ludzi czy strzelanie do zwierząt — nie poluję. Po prostu jest coś fascynującego i ekscytującego w obchodzeniu się z bronią.
Posługiwanie się nią wymaga skupienia, koncentracji i uczy odpowiedzialności — mamy w ręku narzędzie, które w sekundę może zmienić życie zarówno strzelającego, jak i przypadkowej ofiary, jeśli się rozkojarzymy. Takie wypadki niestety się zdarzają.
Trudne do wytłumaczenia jest uczucie po sesji strzelania, zwłaszcza z broni większego kalibru — im większy huk i odrzut, tym większy spokój mnie ogarnia. To uczucie absolutnego relaksu, nieporównywalne z żadnym innym doznaniem (choć nie jestem aż tak ekstremalny, by skakać ze spadochronem).
Strzelaniem na poważnie zaraził mnie mój teść — Sergiusz. Wieloletni strzelec sportowy, mający na koncie niezliczone setki punktów w ogólnopolskich zawodach, sędzia PZSS i świetny trener. Wyszkolił wielu adeptów strzelectwa, którzy dziś osiągają wyniki 95+, w tym mnie (.22, 25m, TS-2).
W ramach szerzenia tej pasji będę przybliżał jej różne aspekty:
Kwestie prawne — przepisy, procedury uzyskania pozwolenia, warunki bezpiecznego i legalnego posiadania oraz przechowywania broni w Polsce.